Top 10 albumów Shoegaze

Spisu treści:

Anonim

Nazywam się Caleb Luther i od 2011 roku recenzuję filmy, muzykę i telewizję w Internecie.

10. Moja krwawa walentynka - mbv

To rodzaj cudu, że pierwszy od 22 lat album My Bloody Valentine okazał się tak wspaniały, jak jest. Nagrany w latach 1996-2012 mbv wydaje się być naturalną kontynuacją ich poprzedniego albumu, Loveless .

Właściwie trochę się wstydzę, że początkowo odkładałem słuchanie albumu. Powiedziałbym, że mniej więcej w 2016 roku w końcu zdecydowałem się usiąść i wziąć album. Jeśli chodzi o strukturę utworu, uważam, że jest to najbardziej wymarzony pop ze wszystkich materiałów My Bloody Valentine. Jasne, ściana dźwięku, która uczyniła z nich królów shoegaze, z pewnością tam jest, ale jest też miękkie, melancholijne uczucie.

W utworach takich jak „Only Tomorrow” i „Who Sees You” powtarzalność gitar narastających jedna na drugą przez wszystkie 6 minut każdej piosenki nigdy nie wydaje się monotonna. Zamiast tego wprowadza specyficzny haczyk, który utknie w twoim mózgu na tyle, że nie chcesz, aby się skończył.

Oczywiście na albumie nie brakuje absolutnie wybuchowych momentów, co słychać w utworze takim jak „In Another Way”, prawdopodobnie najsilniejszym utworze na albumie. mbv miał bardzo duże oczekiwania przed wydaniem i dla mnie spełnił je wszystkie śpiewająco.

8. Bujny - Upiorny

Lush był moim wstępem do shoegaze. Co zaskakujące, pierwszy materiał, jaki od nich usłyszałem, pochodził z ich ostatniego pełnego albumu Lovelife, który jest bardziej brit-popem niż shoegaze. Przez długi czas nawet nie zdawałem sobie sprawy, że nagrali wcześniej kilka innych albumów, różniących się stylistycznie od tego, co słyszałem. Kiedy dowiedziałam się, kim naprawdę jest Lush, zmieniło to dla mnie wszystko.

Technicznie rzecz biorąc, ich pierwszy pełny album, Spooky, prezentuje wszystkie cudowne cechy Lush, od ich marzycielskiego, napędzanego refrenami brzmienia gitary po ogólną wrażliwość na pop. Harmonie wokalne wokalisty Miki Berenyla i gitarzystki prowadzącej Emmy Anderson są po prostu magiczne w całym albumie. W "Tiny Smiles", nieco spokojniejszym utworze, te harmonie wydają się jednocześnie piękne i mroczne.

Od Spinditty

W cięższych wysiłkach, takich jak „Nothing Natural” i „Superblast!”, zespołowi udaje się uchwycić tę ścianę estetyki dźwięku na wspaniałe wyżyny. Pod koniec albumu zespół pokazuje najlepszą (dla mnie) piosenkę, jaką kiedykolwiek wydali, „Monochrome”. „Monochrome” sprawia, że ​​czuję się tak bardzo, że aż trudno to opisać. Technicznie jest to smutno brzmiąca piosenka, ale bardzo mnie inspiruje dzięki czystej sztuce perfekcyjnej harmonii wokalnej, prowokującym do myślenia tekstom i nieskazitelnej instrumentacji.

6. Slowdive - Souvlaki

Dla wielu osób Souvlaki to bez wątpienia najlepszy album shoegaze w historii. Całkowicie rozumiem ten sentyment. Produkcja jest ciepła, atmosfera w zasadzie idealna, a wspólne wokale Neila Halsteada i Rachel Goswell są idealnie ze sobą połączone. Nie tylko to, ale album jest również przesiąknięty melancholijnymi melodiami, co czyni go niemal nieziemskim emocjonalnym doświadczeniem.

Wciąż pamiętam pierwszy raz, kiedy słuchałem otwierającego go utworu „Alison”. Natychmiast zostałem przeniesiony do innego świata. Efekt otwierający, poszarpany gitarami, nadał ton reszcie albumu w sposób, w jaki większość albumów absolutnie zawodzi. Chociaż utwór taki jak „Here She Comes” jest jednym z cichszych utworów na albumie, uważam, że ma w nim upiorną naturę. Mogę to potwierdzić, ponieważ pracowałem sam na nocną zmianę i za każdym razem, gdy pojawiała się ta piosenka, czułem się nieswojo do tego stopnia, że ​​prawie musiałem ją pominąć.

Jeśli chodzi o bycie jednym z pionierów gatunku, główny riff w „Souvlaki Space Station” jest słabo słyszalny w prawie każdej współczesnej muzyce atmosferycznej. Dla mnie, emocjonalny cios „When the Sun Hits” i „Altogether” jest dla mnie najskuteczniejszym momentem na tym albumie.

Choć nie jest to mój ulubiony album tego gatunku, Souvlaki jest niezaprzeczalnie wpływowym dziełem sztuki, które pomogło ukształtować niemal każdy występ shoegaze i dream pop, który pojawił się później. I choć wszystkie cztery albumy Slowdive są wyjątkowe, to ta pozostawia po prostu największe wrażenie.

4. Blady święci - we wstążkach

Z jakiegoś powodu Pale Saints rzadko pojawia się w dyskusji na temat najlepszych zespołów shoegaze. Ich debiutancki album, The Comforts of Madness, zazwyczaj cieszy się największym uznaniem w całej ich twórczości, ale dla mnie to ich drugi album wydaje się najbardziej ambitny. Podobnie jak w przypadku Slowdive, tutaj występują pojedynki prowadzące wokale w wykonaniu Iana Mastersa i Meriel Barham. Przełączenie się między głównymi wokalami sprawia, że ​​album wydaje się świeży i ekscytujący, dając słuchaczowi miłą niespodziankę z utworu na utwór.

"Throwing Back the Apple" to doskonały sposób na rozpoczęcie albumu, w którym czuje się naturalną, ale nie drastyczną progresję z poprzedniego albumu Pale Saint. Piosenka taka jak „Shell” zapewnia nastrojową i przerażającą estetykę, łącząc gitarę akustyczną i wiolonczelę, aby uzyskać najwspanialszy rezultat, jaki można sobie wyobrazić.

Mówiąc o najlepszych utworach shoegaze w historii, czuję, że powinno się tam znaleźć „Hunted”. To prawie 8-minutowy tour de force, który wcześnie wskazuje na wybuchowość, tylko po to, by cofnąć się i nie spieszyć, zanim naprawdę dotrzesz do kulminacyjnej ściany dźwięku.

In Ribbons prawdopodobnie zawsze będzie jednym z najbardziej niedocenianych i niedocenianych albumów shoegaze, ale dla mnie jest to bardzo osobisty album, który nigdy nie wydaje się być stary. Przez całe 50 minut Pale Saints prezentuje najlepsze piosenki w swojej niestety krótkotrwałej karierze.

2. Moja krwawa walentynka — bez miłości

To trochę zabawne, że najpopularniejszy album na tej liście to także ten, który najtrudniej jest polecić osobom, które nie słuchają shoegaze. Tak jak nazwałem Heaven lub Las Vegas najlepszym ogólnie dostępnym albumem tutaj, byłoby dość głupim z mojej strony, gdybym nie nazwał Lovelessa najlepszym albumem shoegaze tutaj. Przy pierwszym odsłuchaniu Loveless może wydawać się nieco niedostępny, ale przy kolejnych odsłuchach (zwłaszcza z założonymi słuchawkami) staje się po prostu magią w przebraniu muzyki.

Tekstury i dźwięki gitary są jak nic innego. Gitarzysta Kevin Shields rzuca prawie wszystko na ścianę podczas prawie 50-minutowego odtwarzania albumów. Jedynym sposobem na słuchanie Loveless jest podkręcenie głośności. W ten sposób pozwalasz, aby wszystko było słyszane, niezależnie od tego, czy na początku wydaje się to obce, a nawet przerażające. Otwierający riff do „Only Shallow” dosłownie przykuwał uwagę każdego, z dziwnymi akordami poprzez pulsujące melodie i wybuchowe rytmy perkusji.

Tekstowo album może wydawać się czasami nieco powtarzalny, ale wierzę, że o to chodzi. Powtarzając nastrój lub uczucie, które jest emocjonalnie rezonujące, słuchacz może zatracić się w piosence i osiągnąć znacznie silniejsze rezultaty. Dzięki czystemu chaosowi, jakim jest ten album, My Bloody Valentine wciąż udaje się nagrać stosunkowo słodką piosenkę, taką jak „Sometimes”. Chociaż nawet kiedy robisz coś słodkiego, wciąż jest po brzegi naładowany rozmytym i poszarpanym wokalem.

Prawnie nie sądzę, żebym kiedykolwiek podkręciła osobę do My Bloody Valentine. Czasy, w których ich piosenka pojawiała się podczas jazdy samochodem z przyjaciółmi, wyglądały głównie na zdezorientowanych i zagubionych. W tym sensie myślę, że Loveless to trudna sprzedaż. Myślę jednak, że kiedy już w pełni się w to wchłoniesz, Loveless jest jednym z najbardziej satysfakcjonujących albumów, jakie kiedykolwiek powstały.

1. Bujny - Split

Posiadanie Split by Lush na pierwszym miejscu sprowadza się do moich osobistych preferencji. Zdaję sobie sprawę, że nie jest ona tak wpływowa jak Souvlaki lub definiująca gatunek jak Loveless, ale jest w tym coś, co tak bardzo łączy ze mną osobiście. Jeśli chodzi o dyskografię Lush, naprawdę czuję, że Split jest najbardziej odważnym i ambitnym ze wszystkich ich dzieł. Słychać niewyraźnie fragmenty brit-popu, które wkrótce zdominują ich całe następne wydawnictwo, Lovelife , ale bez wątpienia wciąż jest to rozmarzone i oczyszczające słuchanie.

Aby wyjaśnić, dlaczego właśnie Split jest moim ulubionym albumem shoegaze, mogę przypomnieć sobie konkretne momenty w moim życiu, w których te piosenki poprowadziły mnie przez trudne czasy. Pamiętam szczególnie trudne lato w 2016 roku i ten album w zasadzie się powtarzał. Jeździłem na rowerze i po prostu gubiłem się w tym pięknie eterycznym dziele sztuki, które stworzył Lush.

Dwie najdłuższe piosenki, jakie zespół kiedykolwiek zrobił, „Desire Lines” i „Never-Never” są dla mnie najważniejszymi elementami albumu. Wydany na singlu „Desire Lines” ukazuje Lush w ich absolutnie najmroczniejszym i najbardziej ambitnym wydaniu, łącząc elementy orkiestrowe w najbardziej wybuchowych momentach utworu. Pod względem tekstowym istnieje uproszczone podejście, które wciąż sprawia wrażenie poetyckiego. W "Never-Never" końcowy tekst "Walk along the seaside, to nie jest przejażdżka. Powiedz mi w międzyczasie, że jest w porządku" jest całkowicie łamiący serce dzięki ponurej i cichej pracy wokalisty Miki Berenyl. Oczywiście wszystko to dzieje się przed prawie 4-minutowym gitarowym solo, które jest proste, ale pasuje do ogólnej estetyki utworu.

Album jest jednak nie tylko melancholijny. Jednym z moich ulubionych jest „Lit Up”, popowa piosenka o szybkim tempie, z gładkimi gitarami prowadzącymi, która pozwala słuchaczowi po prostu się trochę zrelaksować, zanim album dobiegnie końca. Split również nie boi się hałasu, co słychać podczas crescendo piosenki takiej jak „Starlust”, gdzie meszek jest wyraźnie głośniejszy niż wszystko wokół niego. I chociaż piosenka „Kiedy umieram” powinna być przepełniona smutkiem, ostatecznie wydaje się bardziej kontemplacyjna i usatysfakcjonowana, gdy kończymy tę 52-minutową podróż w Splicie.

Podsumowując, oczywiście mam stronniczą miłość do Splitu, ale uważam, że to naprawdę świetna płyta, która często nie zyskuje uznania, na jakie zasługuje. Pokochałem Lush, odkąd usłyszałem ich piosenkę „Ladykillers” w grze wideo NCAA Football 06, ale kiedy wrócili na krótko w 2016 roku, zakochałem się w nich i otrzymałem dla nich zupełnie nowe uznanie. Dla mnie Split jest ich magnum opus. Naprawdę wspaniałe i szczere wrażenia słuchowe, które ostatecznie mnie zmieniły.

Top 10 albumów Shoegaze