„Samotni mężczyźni” Recenzja albumu Refuge

Spisu treści:

Anonim

Byłem fanem i kolekcjonerem hard rocka/heavy metalu od wczesnych lat 80-tych. Jeśli ma dobry gitarowy riff i nastawienie, wchodzę w to.

„Samotni mężczyźni” Refuge

„Człowiek w wieży z kości słoniowej”

Ref-Kto teraz?

Nie jestem do końca pewien, jak przegapiłem ten album, gdy został wydany po raz pierwszy w 2018 roku, ale cieszę się, że dostałem go teraz. Refuge to poboczny projekt niemieckiego power metalowego trio Rage, basisty/wokalisty Petera „Peavy” Wagnera (to po prostu stare „Rage”, dzieciaki, nie mylić z „…Against The Machine”, haha!)

W Solitary Men Peavy ponownie połączył siły z byłym gitarzystą Rage Mannim Schmidtem i perkusistą Chrisem Efthimiadisem. To są trzej faceci, którzy stworzyli najbardziej uznany przez krytykę i odnoszący komercyjny sukces skład Rage.

Chociaż nigdy nie były czymś więcej niż kultowym utworem w Ameryce, Rage pozostaje dość popularny w Europie i Japonii, a ich wzrost rozpoczął się od serii klasycznych albumów nagranych przez to szczególne trio, począwszy od Perfect Man z 1988 roku, a skończywszy na The Missing z 1993 roku. Połączyć.

Od tego czasu Rage kontynuuje działalność jako aktywny zespół, z Peavey jako jedynym oryginalnym członkiem. Dlatego ci członkowie zespołu zdecydowali się nazwać ten projekt „Refuge”, na cześć jednej z najpopularniejszych piosenek z albumu Missing Link. Ich logo „Refuge” wygląda nawet jak stare logo Rage, którego zespół używał wtedy na okładkach swoich albumów. Więc zdziwiłbyś się, gdybym powiedział ci, że Solitary Men brzmi… całkiem jak vintage Rage? Tak myślałem.

Posiadam garść płyt Rage, ale straciłem ich ślad kilka lat temu i albumów (nie wspominając o członkach zespołu). Jednak wystarczyło mi tylko kilka spinów Solitary Men, by stwierdzić, że magia nadal istnieje, a album może zawisnąć z najlepszymi z katalogu Rage ze złotych lat.

"Z popiołów"

Od Spinditty

Rozkładanie piosenki albumu według utworu

Kiedy większość ludzi słyszy określenie „power metal”, zazwyczaj wyobrażają sobie zespoły takie jak Helloween, Gamma Ray czy Hammerfall, które grają szybką, dopracowaną, optymistyczną muzykę, ale Rage nigdy nie był zespołem typu „szczęśliwego szczęścia”.

Nawet podczas największych lat niemieckiego boomu power metalowego, odróżniali się od swoich rodaków, używając brudniejszego, tłustszego brzmienia, które wciąż posiadało sporą dozę melodii.

Chrapliwy, warczący styl wokalny Peavy'ego może być dla niektórych słuchaczy „nabytym gustem”, ale nie można zaprzeczyć chrupiącym rytmom utworów, takich jak otwierający piekło Solitary Men „Summer's Winter”. „The Man in the Ivory Tower” ma świetny refren z haczykami, które od razu utkną w głowie słuchacza.

„Bleeding From The Inside” wciska pedał gazu i wnosi do brzmienia nutkę speed metalu, a „From the Ashes” zawiera jedne z najbardziej postrzępionych, thrashowych riffów gitarowych na całym albumie. Głos Peavy'ego staje się naprawdę złowieszczy, gdy warczy on przez fatalny „Living on the Edge of Time”, który ma w sobie coś z Black Sabbath.

"We Owe A Life to Death" może być niezręcznym tytułem, ale to kolejny krzepki, siniaki speed metalowy z dudniącymi liniami basu Peavy'ego na czele. Rozkoszne „Mind Over Matter” i rozkołysane „Let Me Go” utrzymują wysoki poziom intensywności i prowadzą do kończącego album dwustopniowego uderzenia „Hell Freeze Over” i nastrojowego, trwającego siedem i pół minuty. zamykające epickie „Wodospady”.

Mój egzemplarz płyty kończy bonusowy utwór: ponowne nagranie „Another Kind of Madness”, rzadkiego utworu, który oryginalnie pojawił się na zremasterowanej wersji The Missing Link z 2002 roku. Z jakiegoś powodu jest reklamowany jako „wersja akustyczna”, co wydaje się niedokładne, ponieważ ta piosenka brzmi dla mnie cholernie elektryzująco i jest tak samo ciężka i machająca głową, jak 10 poprzedzających ją utworów.

„Lato zima”

Podsumowując

Nie jestem pewien, czy Refuge miał być jednorazowy, czy to trio planuje razem nagrać więcej albumów, ale mam szczerą nadzieję, że tak, ponieważ Solitary Men wyrósł na częstych graczy już po kilku spinach.

Skłoniło mnie to również do zagłębienia się w garść innych płyt Rage, które posiadam, takich jak Unity i XIII , których nie słuchałem od kilku lat. Kto wie, może to zainspiruje mnie do przyjrzenia się niektórym albumom Rage, których przegapiłem przez ostatnie półtorej dekady. (Jeśli pamięć mnie nie myli, ich ostatnim albumem, który kupiłem był Soundchaser w 2004 roku!) Ten zespół ma dość obszerną dyskografię, więc byłby to projekt, który gwarantowałby mi zajęcie przez następne kilka lat.

Krótko mówiąc, Solitary Men to solidne słuchanie trio weteranów bangerów i wspaniale jest słyszeć, jak po tylu latach wciąż brzmią tak żywo. Witaj z powrotem Manniego i Chrisa, i przynoś dalej ciężkie, Peavy!

„Samotni mężczyźni” Recenzja albumu Refuge