Recenzja płyty „The Real Thing (Deluxe Edition)” autorstwa Faith No More

Spisu treści:

Anonim

Byłem fanem i kolekcjonerem hard rocka/heavy metalu od wczesnych lat 80-tych. Jeśli ma dobry gitarowy riff i nastawienie, wchodzę w to.

Chociaż teraz kocham ten album, muszę przyznać, że w ogóle nie podobał mi się „Epic”, kiedy po raz pierwszy zaczął robić furorę w MTV i radiu na początku lat 90-tych. Byłem twoim prostym, ograniczonym umysłowo, ubranym w dżins i skórę, koszulą Metalliki w nastoletniej metalowej dupie w tym czasie i po prostu nie mogłem owinąć głowy wokół dziwacznej wielogatunkowej zupy, którą FNM wyrzucił na początku był zbyt inny, zbyt dziwny, zbyt poza moją sterówką.

Jednak piosenka była tak często odtwarzana na antenie, że wkrótce stała się nieunikniona i ostatecznie wdarła się do mojej psychiki. Chciałbym dowiedzieć się śpiewać razem z nieodparcie chwytliwy refren „Youuuuuu waaaaaant to allllll ale youuuuuuu nie może haaaaaaaaaaave go …” tak bardzo, że w końcu musiałem go-muszę przyznać był uzależniony od dziwnej nowym zespołem. Kupiłem The Real Thing i całkowicie mnie oczarował, stając się ścieżką dźwiękową do mojego pierwszego roku studiów i od tamtej pory pozostaje ulubieńcem.

Aby uczcić 25. rocznicę powstania tego przełomowego albumu, Rhino Records wydała całkowicie nową, rozszerzoną „edycję deluxe” The Real Thing w 2015 roku. Zestaw dwóch płyt CD zawiera oryginalny album na pierwszej płycie oraz kolekcję stron B, utworów na żywo i alternatywne wersje na płycie drugiej. Nawet ćwierć wieku po wydaniu, The Real Thing wciąż brzmi świeżo i jeśli o mnie chodzi, może skopać w dupę wszystko, co dziś paraduje w „rockowym” radiu.

"Epicki"

Album

The Real Thing rzuca się na ziemię z dynamicznym „From Out Of Nowhere”, który prezentuje potężne, metaliczne riffy gitarowe Jima Martina i chowające się klawisze Roddy'ego Bottum'a. Wokalista Mike Patton szybko udowadnia, że ​​jest wokalnym kameleonem, prezentując różne style na całej płycie – od zasmarkanego, punkrockowego szyderstwa po deathmetalowe wrzaski, od białego rapu po smooth jazzowe nucenie – ten facet potrafi to wszystko.

Od Spinditty

Przełomowy hit „Epic” to kolejny utwór, a jego funkowa hybryda hip-hopowo-rockowa pozostaje tak samo chwytliwa jak 25 lat temu. Wciąż kocham tę piosenkę, nawet jeśli dostarczyła planu dla setek gównianych, dredowych kombinacji rap-metalowych z końca lat 90. "Niespodzianka! Nie żyjesz!" to dwie i pół minuty miażdżącego czaszki thrash/punk/metalu, a "Zombie Eaters" jest po prostu niepokojący. Pierwsza połowa piosenki jest nieoczekiwanie kojąca, z Pattonem nucącym na łóżku akustyki i dźwięków klawiszy, aż do pierwszego refrenu i robi się naprawdę przerażający, z tekstami, które wydają się utożsamiać posiadanie dziecka z oddaniem duszy dla bezduszny automat („Mam nadzieję, że nigdy nie odejdziesz… bo kto by mnie usłyszał?”). Tytułowy utwór dark 'n' doomy prowadzi do zwodniczo wesoło brzmiącego „Underwater Love”, który ponownie przybiera mroczny obrót ze swoim tekstem o utopieniu drugiej osoby („Płyn przesącza się do twoich płuc, ale twoje oczy wyglądają tak pogodnie…” )

Ciężki instrumentalny bas i klawisze „Woodpecker From Mars” rozbija się o pełen czci cover klasyka Black Sabbath „War Pigs”, a wreszcie album zamyka się „Edge of the World”, rzadkim, przydymionym, opartym na pianinie utworem, brzmi jak zamknięcie kabaretu jazzowego. . . ale jak zwykle w świecie Faith No More, wszystko nie jest takie, jak się wydaje. Tekst, który na pierwszy rzut oka wydaje się być zwykłą deklaracją miłości, przybiera coraz bardziej niepokojący obrót, gdy narrator piosenki w końcu ujawnia, że ​​przedmiotem jego pozornej obsesji jest dziecko („Usiądź i połóż głowę na moim ramieniu… nie chodzi o to, że jestem o czterdzieści lat starsza…"). Trudno się nie wzdrygnąć, nawet gdy śpiewasz razem z refrenem.

I tak po prostu, Prawdziwa Rzecz się skończyła. Po takiej przejażdżce dźwiękową kolejką górską wielu słuchaczy po raz pierwszy reaguje „Co to było, do cholery?” podczas gdy inni mówią: „To było niesamowite! Muszę to jeszcze raz usłyszeć!” Oczywiście ten pisarz – i kilka milionów innych słuchaczy/nabywców płyt w ciągu ostatniego ćwierćwiecza – wybrało tę drugą opcję.

"Rozpadać się na kawałki"

Dysk bonusowy

Druga płyta Deluxe Edition zawiera jedenaście dodatkowych kawałków zaczerpniętych ze stron B i importowanych singli, z których wszystkie były dla mnie nowe. Moim ulubionym z trzech studyjnych dodatków jest „Sweet Emotion” (pierwotnie wydany na flexi-dysku rozdawanym wraz z wydaniem brytyjskiego magazynu rockowego „Kerrang!”), który jest energicznym funk-rockerem, niezwiązanym z piosenką Aerosmith autorstwa to samo imię. „Cowboy Song” i „The Grade” (akustyczna gra na gitarze w stylu Zeppelin) uzupełniają bonusowe utwory studyjne; obaj są przyzwoitymi słuchaczami, ale rozumiem, dlaczego zostali zepchnięci na tyły singli.

Remiksy „Epic”, „Falling to Pieces” i „From Out Of Nowhere” są w najlepszym razie niepotrzebne, a pozostałe kawałki bonusowe są na żywo, nagrywane w Berlinie w Niemczech oraz w Brixton i Sheffield w Wielkiej Brytanii. Patton zajmuje się kilkoma wczesnymi piosenkami FNM, takimi jak „Chinese Arithmetic” i „As the Worm Turns”, które zostały nagrane przed dołączeniem do zespołu. Co więcej, udostępniony tutaj cover „War Pigs” na żywo jest absolutnie kiepski, z dumą Pattona, z którym Ozzy jest dumny – ogromna poprawa w porównaniu z pijaną, na wpół sfatygowaną wersją tej samej piosenki, którą FNM podarowało na album hołdowy Sabbath z 1993 roku. , Szopka W Czerni . (Ponadto, w tej wersji słyszysz krzyk Pattona do rozradowanej berlińskiej publiczności: „The Wall up! THE WALL IS DOWN!”, co oddaje naprawdę wyjątkowy moment w czasie). które sprawiają, że i tak już świetne słuchanie jest jeszcze lepsze.

„Znikąd”

Gdzie oni są teraz?

Faith No More podążyło za The Real Thing, wypuszczając docenioną przez krytyków w 1992 roku Angel Dust. Miejska legenda głosi, że zespół celowo uczynił Angel Dust bardziej artystycznym, dziwniejszym i mniej komercyjnym niż The Real Thing, aby stracić modnych fanów MTV, którzy po prostu chcieli więcej piosenek, takich jak „Epic”. Angel Dust stał się kultowym klasykiem na przestrzeni lat od czasu jego wydania, a także otrzymał reedycję dwupłytową w wersji deluxe od Slash/Rhino.

Gitarzysta Jim Martin odszedł z FNM w 1993 roku, ale zespół działał jeszcze przez kilka lat i nagrywał albumy, zanim rozpadł się w 1998 roku. Po licznych koncertach zjazdowych (sans Martin) podczas Faith No More w połowie 2000 roku przegrupował się, by nagrać album Sol Invictus, który został wydany w 2015 roku.

Uwagi

Kaili Bisson z Kanady 10 czerwca 2016 r.:

Muszę przyznać, że byłam jedną z tych osób, które uzależniły się od „Chcesz tego wszystkiego…”. i pokochałem Epic od pierwszego razu, gdy go usłyszałem. Świetna recenzja i teraz oczywiście Epic utknął mi w głowie…

Recenzja płyty „The Real Thing (Deluxe Edition)” autorstwa Faith No More